– Stary Korbiel zabił Maryśkę – Babcia Wandzia wypaliła nagle wciąż patrząc w okno.
– Ale co ty mówisz mamuś? – Spojrzałyśmy na siebie zdziwione – Pan Jan to przecież taki poczciwy człowiek… – mama zawiesiła głos bacznie przyglądając się babci.
Ta zapatrzona w dal nie odpowiedziała, kołysała się tylko lekko na stołeczku.
Mój wzrok przykuła ślubna fotografia dziadków, od lat wiszącą w centralnym miejscu domu. Babcia była piękną kobietą, starość potraktowała ją dość oszczędnie, choć życie dało jej w kość. Dziadek opuścił ją o wiele lat za wcześnie i została sama z gromadką dzieci. Nie związała się już z nikim. Zwykła mówić, że obcy nie pokocha cudzych dzieci tak jak własne. Owe dzieci jednak szybko dorosły i na jesieni życia jej jedynym partnerem stała się samotność.
Całymi dniami przesiadywała w oknie. Patrzyła wówczas w dal jakby przez znajdujący się naprzeciwko dom Korbielów, gdzieś daleko ponad czas. Niekiedy po jej policzku dolinami czasu płynęły łzy.
Babcia westchnęła i wyszła, przerywając moje rozmyślania. Z przedpokoju dało się słyszeć niezrozumiałe strzępki rozmowy telefonicznej. Wróciła i usiadła z powrotem pod oknem. Pobladła, dłonie zacisnęła w pięść. Po chwili pod dom Korbielów podjechał radiowóz i policjanci wyprowadzili starego Korbiela w kajdankach.
Babcia wstała. Zrobiła się jakby mniejsza, bardziej przygarbiona.
– Wybaczcie dzieci – powiedziała smutnym, słabym głosem – muszę się położyć.
Gdy wyszła zobaczyłam obok stołeczka kartkę złożoną we czworo, podniosłam ją i zaczęłam czytać.
Duszko – list napisany był odręcznym pismem – dłużej nie dam rady patrzeć w twoje okna i w jej oczy. Nie dam rady czekać, aż oboje będziemy wolni. To już o całe życie za długo…