Manekin

Manekin

Manekin

Żar lał się z nieba. Czuła mokre włosy na karku i wilgoć wokół ust. Przystanęła i starła ją wierzchem dłoni obarczonej ciężarem zakupów. Ręka z siatką właśnie wracała na miejsce, by Marta mogła kontynuować spacer farmera na dystansie dyskont –  dom, gdy z jej ramienia gwałtownie spadła torebka. Po niebezpiecznej plątaninie między kolanami wylądowała z łoskotem na ziemi, a cała jej zawartość potoczyła się lawiną na chodnik. 

– Kurwa mać! – zaklęła siarczyście, mając gdzieś, czy ktoś ją słysz, czy wokół są małe dzieci oraz to, jak bardzo kobiecie nie wypada tego robić. Po tym, jak już odzyskała równowagę, balansując pomiędzy rozsypanymi tamponami i toczącymi się drobnymi, oparła się o chłodną, wystawową szybę całkowicie pobita przez własną bezsilność. Resztką sił powstrzymała się przed bezwładnym zsunięciem się zakończonym mlaśnięciem tyłka o chodnik.

– Boże, jak ja mam wszystkiego dosyć… – wyszeptała zrezygnowana.

Kolejny dzień tragikomedii z jej udziałem brutalnie odzierający błyskawicznie upływające życie z odrobiny nadziei i sensu. Marta ciężko westchnęła, odwróciła się i oparła czoło o szybę i zawiesiła tęskne spojrzenie na manekinie w głębi sklepu. 

Taki rozkosznie samotny, nikt od niego nic nie chce… – przemknęło jej przez głowę.

Ni z tego, ni z owego jednak nałożyło się na niego odbicie bankomatu po drugiej stronie. Tę krótką chwilę, w której nie zdążyła się nawet oddać do końca rozważaniom nad manekinowym istenieniem, przerwała myśl, która trafiła ją jak torpeda. 

 – Szlag! Pieniądze dla niańki! – krzyknęła i rozejrzała się gwałtownie w poszukiwaniu bankomatu z wystawowego odbicia – O jest! 

Szybko zebrała zawartość torebki, zostawiła zakupy pod ścianą. I niewiele myśląc wbiegła gwałtownie na ulicę. Niespodziewanie bankomat zniknął z zasięgu jej wzroku jakby gwałtownym szarpnięciem przesunięty w bok. Usłyszała głuchy łoskot, zaraz po nim nastąpiła kakofonia dźwięków, pełna klaksonów, pisków opon i krzyków uwalniających się z przerażonych gardeł. Jednocześnie poczuła, że grawitacja ją porzuca i jak w bębnie wielkiej pralki automatycznej, bezwolnie odbijała się wciąż, i wciąż od jego twardych ścian. Dojmujący ból ogarniał całe ciało, a chaos wdzierał się brutalnie w umysł. Gdy była już u kresu, nagle jakby w odpowiedzi na jej niewypowiedziane życzenie, odgłosy zaczęły stopniowo cichnąć, a świat powoli nieruchomiał. Pod policzkiem czuła szorstkość asfaltu, która z chwili na chwilę zmieniała się w miękką, wciągającą ją nicość. Zapadała się coraz bardziej, zobaczyła twarz swojego synka, śmiejącego się do niej malutkiego chłopca. Zdążyła tylko uchwycić myśl, że to było tak dawno…

***

 – Kto projektuje te ubrania?! Z kolekcji na kolekcję coraz gorzej! Teraz będę tkwiła w tym paskudztwie do jesieni! – Marta nie miała już siły. Zawsze przykładała wręcz pedantyczną uwagę do ubioru, żadnych wzorków do wzorków, mieszania faktur materiałów i obowiązkowo buty pasujące do torebki, rękawiczek i innych dodatków. Swoim stylem opartym na zasadach wpojonych przez babcię, uchodzącą w swoim czasie za najlepszą krawcową w powiecie, zadawała gwałt współczesnym modowym trendom. Jednak nie zamierzała z niego rezygnować, twierdziła, że nie będzie ubierać się jak klaun, tylko dlatego, że mówi tak jakaś instagramowa gwiazdka. No i teraz przyszło jej słono zapłacić za swój upór i butę. Oto stoi w wystawowym oknie wystrojona jak rzeczony klaun w oczekiwaniu na numer odpalenia fajerwerków w tyłku!

– Co jest z tym manekinem?! Nigdy nie mogę go ubrać! – Anka, właścicielka mamrotała pod nosem – doprawdy nie wiem, co mnie powstrzymuje, przed wyrzuceniem tej kukły na śmietnik. 

– Kukły?! – Marta jęknęła w duchu. I tylko tyle niestety, mogła zrobić w ramach protestu, odkąd pewnego dnia obudziła się w tym plastikowym „ciele”. Z aktora życiowego spektaklu stała się widzem. Niemym, nieruchomym, skazanym na innych. Najbardziej samotnym na świecie. Takim, którego nikt nie dostrzega, takim, o którego istnieniu nikt nie wie.

Koszmar zaczął się niespodziewanie, niewiele pamiętała z ostatnich chwil zza szyby. Szła z zakupami do domu, złorzecząc, jak zwykle i nagle obudziła się po drugiej stronie. Początkowo myślała, że to jakiś koszmar, później, że zwariowała. Ale, gdy zdała sobie sprawę, że życie po drugiej stronie szyby toczy się swoim normalnym torem zaczęła godzinami pytać Boga dlaczego? Później błagała go o wybaczenie, a później o śmierć. Bezskutecznie. Płakała nieruchomymi, bezłzawymi, szklanymi oczami długie tygodnie, w rozpaczy rozpadała się w środku na milion kawałków. Marzyła o szaleństwie jak o wybawieniu. Jednak opatrzność, los, świat byli głusi na jej rozpaczliwe wołanie. Jak za karę wciąż trwała w pełni władz umysłowych, zamknięta w swym niecodziennym więzieniu i zanurzona w głębokim oceanie bezradności. Marta niegdyś Człowiek, dziś Manekin ze sklepowej wystawy. Marta, która tysiąckrotnie wypowiedziała życzenie, aby wszystko i wszyscy dali jej święty spokój. Marta, której się ono ziściło.

Dni mijały, przeciągając każdą sekundę w nieskończoność. Gdy wydawało się jej, że w środku nie zostało już nic co trzymało jej ludzką część przy życiu niespodziewanie obudziła się w niej ciekawość życia innych. Mimowolnie zaczęła przyglądać się ludziom po drugiej stronie. Godzinami wymyślała scenariusze, jakimi żyją, mijający wystawowe okna przechodnie. Obserwowała ich, spieszących się do pracy, do domu, na spotkania. Większość wiecznie w zagubieniu i z grymasem nieszczęścia na twarzach szybko przemykała obok niej. Oglądała ich zbolałe miny takie jak niegdyś jej, coraz bardziej przygarbione sylwetki, kąciki ust skapujące do dołu i czuła kłucie w plastikowym wnętrzu bez serca.

Ale też nie brakowało blasków życia, które nauczyła się zauważać.

Obserwowała pierwsze randki i małżeńskie drobne sprzeczki. Drżała z podniecenia i strachu przy pełnych namiętności ukradkowych spotkaniach kochanków. Miała też swoich codziennych przechodniów: „przystojniaka espresso”, „okrągłą księgową”, która zdecydowania powinna rzucić donuty, czy „matkę trójki”. O, tej kibicowała szczególnie, mimo że niejednokrotnie doprowadzała ją do furii. Gdy zapadał zmrok, pogrążała się w smutku, noce mijały jej na niecierpliwym oczekiwaniu na pierwszego przechodnia, oczekiwaniu na to, aż na ulicy ponownie zagości życie.

***

Pewnego dnia jej uwagę przykuł mały chłopiec, którego wyłapała kątem oka. Szedł wolno, powłócząc nogami. Na tle zabieganej o tej porze ulicy, wydawał się wręcz nie na miejscu. Gdy pojawił się w polu jej widzenia, mogła dostrzec cały jego obraz, opuszczoną główkę z koroną płowych loków, trzęsące się w cichym szlochu drobne ramionka i… towarzyszący mu niewyobrażalny smutek. Choć była tylko połączeniem plastikowych elementów, jej niemy krzyk pełen bólu i tęsknoty, miał taką siłę, że wystawowe szyby zadrżały a ekspedientki spojrzały na siebie z lekkim przerażeniem. W tym małych zagubionym chłopcu rozpoznała swojego synka a w jego wielkich smutnych oczach odpowiedź na ziszczenie się jej marzeń o wolności. Chciała tulić swoje dziecko, ukryć je w ramionach przed całym okrutnym światem, którego była współautorką. Czas się zatrzymał. Obserwowała jak wielka łza przez chwilę balansująca na krawędzi powieki spada, by potoczyć się po bladym, dziecięcym policzku. Z każdym milimetrem jej drogi w Marcie wzbierała rzeka szalejącego, niemożliwego do zatrzymania bólu. Czuła jak wyrywa się z plastikowych okowów. Świat wirował.

O szybę stuknęła plastikowa wyciągnięta dłoń, inne manekiny poleciały na podłogę jak domino. Rumor w sklepie zwrócił uwagę zapłakanego chłopca, podszedł w kierunku leżącego na wystawie manekina, przypominającego barwnego ptaka. Jakaś nieznana siła przyciągała go jak magnes. Ukląkł przed szybą i dotknął ją opuszkami palców, tak jakby chciał chwycić plastikową dłoń opartą po drugiej stronie.

Marta poczuła ciepło jego drobnych paluszków! Miała wrażenie, że wręcz ściska jej dłoń.

Jak to możliwe?!

 Nagle obraz zaczął się rozmywać, mrugała w panice gwałtownie, aby go nie stracić…

– Boże nie! Proszę nie…! Daj mi jeszcze chwilę…

– Tato! Tato! Mamusia się budzi!!!

Reklama: